Jazda gratem

Dotarliśmy na miejsce! Od dzisiaj jesteśmy w Gurna na zachodnim brzegu Nilu naprzeciwko Luksoru. Stąd mamy już tylko kilka kilometrów do Gebel Ragab. Ale od początku…


Podróż z polskiej Stacji Badawczej w Kairze, którą wspominamy bardzo mile ze względu na sympatyczne przyjęcie nas ze strony jej nowego dyrektora, dr. Artura Obłuskiego, przebiegała z dużymi zakłóceniami. Autobus mający wyruszyć spod szpitala koptyjskiego niedaleko placu Ramzesa w Kairze spóźnił się o godzinę. Gdy nareszcie wyruszyliśmy w drogę, nie ujechaliśmy zbyt daleko, gdyż jeszcze na terenie miasta pojazd zatrzymał się na stacji benzynowej. Tankowanie zajęło przynajmniej pół godziny. Po ujechaniu kilku kilometrów zjechaliśmy na pobocze z powodu jakiejś usterki technicznej. Po dwóch godzinach problem rozwiązano, bo pojazd ruszył w drogę. Przynajmniej tak nam się wydawało. Ale zaczęto przebąkiwać o przymusowym powrocie do miejsca wyjazdu. Nikt jednak nie wiedział, czy przewoźnik podstawi nam inny autobus, czy nie. „To jest właśnie Egipt”, jak powiedział nam jeden z egipskich pasażerów. Jednak ku ogólnemu zaskoczeniu okazało się, że naprawdę wyjeżdżamy z Kairu i kierujemy się na Pustynię Wschodnią. Jechaliśmy całą noc bez żadnych problemów. Ale tuż po wschodzie słońca... silnik zgasł. I znów nerwowa krzątanina kierowców, jakieś kłótnie, a przy okazji przerwa na papieroska. Chłopaczyna z naręczem prowizorycznych narzędzi otworzył klapę pośrodku autobusu i zaczął grzebać w mechanizmach. Po pewnym czasie ruszyliśmy. Ale nie ujechaliśmy zbyt daleko, bo nagle autobus zaczął niebezpiecznie kołysać się na boki. Tak jakby jedno z kół było koślawe. Rzeczywiście, doraźna komisja złożona z kierowców i zaaferowanych dziwnym zachowaniem się pojazdu pasażerów rozpoczęła długie oględziny podwozia. Usłyszeliśmy, że pękła jakaś ważna śruba. No dobrze, skoro zdiagnozowano problem, to naprawa nie powinna potrwać zbyt długo. Ależ skąd!


Staliśmy na poboczu, jak się wydawało, bez końca. Po pewnym czasie, gdy zrobiło się w środku już dość gorąco, silnik odpalił. Jedziemy… a autobus kołysze się tak samo jak wcześniej. Mimo to jedziemy. Nie więcej niż 40 km na godzinę. Buja tak, jakbyśmy podróżowali żaglowcem po wzburzonych falach. Zjechaliśmy na rozjazdach na drogę do Keny. Tuż za skrzyżowaniem autobus zatrzymał się. Znowu czekaliśmy nie wiadomo na co, bo nikt nic nie robił. Po dłużej chwili – naprzód. Teraz już nie tylko nami kołysze, ale i ostro grzeje słońce. Pomyśleliśmy, że w takich warunkach nie dojedziemy do Gurna przed wieczorem. I nagle niespodzianka: przesiadamy się! Podjechał jakiś inny autobus, na pierwszy rzut oka w podobnym stanie technicznym co poprzedni. Zajęliśmy w nim miejsca. Piszący te słowa miał pecha, bo wcisnął się na fotel na samym końcu autobusu i w ścisku przylgnął do ściany. Chyba biegła w niej rura wydechowa, bo gdy autobus ruszył, zaczęła bardzo grzać. I tak, dusząc się i skwiercząc, dwie godziny później dotarliśmy do Luksoru. Była godzina 11.


Na zachodni brzeg, do wsi Gurna, pojechaliśmy przez most. Na miejscu przywitaliśmy się z czekającym na nas na ulicy rajsem Ragabem, złapaliśmy pierwszy z brzegu transport i od razu podjechaliśmy pod zarezerwowaną kwaterę. Zamieszkaliśmy na Geziret el-Bairat na parterze piętrowego domu, w którym raz już byliśmy jesienią 2014 roku. To świetna lokalizacja, ponieważ dom znajduje się niedaleko od przystani promów, skąd można łatwo przedostać się do Luksoru. Po rozpakowaniu się i wzięciu kąpieli poszliśmy na filiżankę herbaty do domu rajsa. Popijając nasz ulubiony „szaj” z miętą, omawialiśmy strategię działania misji w ciągu najbliższych miesięcy. Przede wszystkim dowiedzieliśmy się, że ze względu na nieobecność urzędników nie uda się nam załatwić wszystkich papierów aż do końca tygodnia i w dodatku zbliża się ważne święto, które oznacza kilkudniową przerwę w pracy. Zatem najbliższy weekend postanowiliśmy przeznaczyć na stopniowe przyzwyczajanie się do upału. We wrześniu w Tebach Zachodnich jest naprawdę bardzo gorąco. Nasza misja w tym sezonie pojawiła się tu jako pierwsza.

Komentarze